środa, 29 stycznia 2014

Rozdział pierwszy

Nowy Orlean jak zwykle tętnił życiem. Lekki wiatr mierzwił włosy młodej czarownicy, która spoglądała w dół na ulice pełne ludzi. Słychać było głośne rozmowy, śmiech, muzykę płynącą z licznych barów. Głęboko do płuc zaciągnęła się świeżym powietrzem, przymykając przy tym oczy. Choć przez tą jedną krótką chwilę czuła się wolna.
Był późny październik, liście drzew zaczynały zmieniać swój kolor i opadać. Coraz częściej zrywał się potężny wiatr oraz deszcz. Na niebie wirowało stado ptaków, które właśnie rozpoczynały podróż do ciepłych krajów. Pomyślała, że chciałaby być ptakiem i latać wśród przestworzy. Być wolnym duchem i nie przejmować się niczym, tymczasem znajdowała się w ciągłym niebezpieczeństwie, a jej moc zaczynała ją przerastać. Bała się, co może nieświadomie zrobić. Bała się, że odbierze komuś życie. Coraz częściej przyłapywała się na myśleniu o tym, co już niedługo nastąpi. Odbędzie się polowanie na nią, a ona, mimo ochrony, nie ma szans. Musiała podjąć decyzję, która mogła uratować wiele żyć.
Słońce leniwie chowało się za horyzontem, jakby żegnało się z miastem. Nagle zerwał się potężny wiatr, zaraz po tym z nieba spadł deszcz. Dziewczyna stała niewzruszona, przyglądając się panice ludzi, którzy kryli się, byleby tylko nie zmoknąć. Tylko jedna para zdawała się nie przejmować pogodą. Uśmiechnęła się na widok zakochanych, którzy mimo wszystko śmiali się i tańczyli w deszczu. Szczęście od nich biło, mimo grzmotów, deszczu czy wiatru.
Davina poczuła w sercu ukłucie zazdrości. Wiedziała, że prawdopodobnie nigdy nie zazna tych uczuć. Nigdy nie będzie tak szczęśliwa, jak ta para na ulicy, ale patrząc na nich dotarło do niej, co musi zrobić.
Opanowało ją przerażenie, kiedy zdała sobie sprawę ze swojej sytuacji. Żniwa muszą być dokończone, a ona musi umrzeć. 



* * *


- Nie możemy zabić dziewczyny! - warknął Elijah, krążąc po ogromnej bibliotece.

- Oczywiście, że Davina nie zginie. Nie pozwolę na to! - wtrącił się wściekły Marcel.
- Cóż, więc czekam na propozycje, jak uniknąć apokalipsy - odezwał się ironicznie Niklaus.
- Musi być jakieś wyjście. Może te rysunki nic nie znaczą. - Najstarszy z braci wciąż wpatrywał się w portret Celeste - jego utraconej miłości - który młoda czarownica naszkicowała. - Już niedługo zacznie się polowanie.
- Wiemy, ale na nasze szczęście Davina jest w bezpiecznym piekle pod moją ochroną. Tu nic jej się nie stanie - odpowiedział Klaus, nalewając sobie whisky. Podszedł do brata i spojrzał na rysunki. - Twoja Celeste była piękna, chociaż według naszej małej artystki to tylko zapowiedź zła.
- Może Davina się pomyliła, może to nic nie znaczy. Ona jest martwa od ponad 200 lat. To niemożliwe, by w jakiś sposób powróciła. Nie rozumiem tych szkiców. Po prostu nie rozumiem...
- Cóż, może najwyższa pora skontaktować się z czarownicami? - zaproponował Marcel, wychodząc z pokoju.
- Wspaniały pomysł. Jest tylko jeden problem - zakpił Klaus - wiedźmy tylko czekają, żeby zabić Davinę i ukończyć żniwa. Nie możemy tak po prostu im powiedzieć, że coś się dzieje i zapytać, czy to prawda, że zło nadchodzi.
- Ich nie możemy zapytać, ale znam jeszcze jedną czarownicę, skłonną do pomocy. - Elijah uśmiechnął się, wstając.
- Nienawidzę ich. Są wrzodem na tyłku, a ta jedna konkretna jest największym. Chyba nie myślisz, że od tak nam pomoże?
- Oczywiście, że będzie się opierać, biorąc pod uwagę, że zabiłeś kilka bliskich jej osób, włączając ją samą w tę jakże liczną grupę.
- Och. Czy jest jeszcze jakaś niegodna śmierć, którą chcesz mi pomachać przed twarzą?
- Poczekaj, aż to wszystko się skończy, a dam ci listę - odpowiedział towarzyszowi, wywołując u niego śmiech.
- Więc gdzie się wybierasz, bracie?
- Muszę odbyć krótką rozmowę z Bonnie Bennett.

* * *

-  Elijah?
- Hayley, czy coś się stało? - Zaniepokoił się mężczyzna, patrząc na młodą kobietę, która zmierzała w jego kierunku.
- Wyjeżdżasz?
- Muszę się skontaktować z Bonnie. Może będę zmuszony opuścić miasto na kilka dni.
- Zanim to zrobisz, chyba powinieneś o czymś wiedzieć - burknęła niewyraźnie, unikając patrzenia mu w oczy. Była przerażona jego reakcją, kiedy dowie się, co zrobiła. Zawahała się przez chwilę, ale zaczęła mówić: - Kilka dni temu coś się stało. Ja widziałam w snach Celeste, wypowiadającą jakieś zaklęcia i Sophie, a kiedy się obudziłam, ktoś wychodził z mojego pokoju. To była Sophie, jestem pewna. Ona widziała wszytko, co ty pokazałeś mi na bagnach.  Następnego dnia zadzwoniła do mnie, oferując pomoc w złamaniu klątwy nałożonej na wilki z mojego klanu, w zamian za twoje zapiski na temat miejsca pochowania Celeste. Myślałam, że ten sen to znak. Nie miałam pojęcia, że to może zwiastować coś złego...
Elijah patrzył na nią coraz bardziej zaskoczony, ale i wściekły.
- Wiem, że nie powinnam...
- Nie powinnaś?! Naraziłaś na zbezczeszczenie zwłok wiedźmy, która chciała spoczywać w spokoju, ale i złamałaś moją obietnicę. Wiesz, co się dzieje, kiedy ktoś poświęca kości wiedźmy, która tego nie chciała? Rozpęta się piekło i będzie to wyłącznie  twoja wina - warknął mężczyzna, odchodząc od niej. W jej oczach pojawiły się łzy. Nie chciała go skrzywdzić, ale musiała to zrobić. To jedyny sposób, by uratować swoją rodzinę.



* * *


- Słucham?

- Witaj Bonnie. Musimy porozmawiać.
- Elijah?
- Tak, to ja. Widzisz, potrzebujemy twojej pomocy.
- Nie jestem już czarownicą, nie mam pojęcia, w jaki sposób mogę wam pomóc.
- Jesteś teraz kotwicą, więc jak najbardziej możesz nam pomóc. Czy zechciałabyś się dziś wieczorem ze mną spotkać?
- Ym, no dobrze.
- Kiedy dotrę do miasta, skontaktuję się z tobą.
- Elijah?
- Tak?
- Powinniście wiedzieć, że Kathrine umiera.

* * *



- Davina? - Rebekah zapukała do drzwi, uchylając je.

- Wejdź. - Uśmiechnęła się dziewczyna, siedząc na swoim łóżku.
- Jak się czujesz? Nie wyglądasz zbyt dobrze.
- Okropnie. Mam koszmary, zło nadchodzi, Rebekah. Nie ukryjemy się przed nim - odpowiedziała dziewczyna.
Blondynka wiedziała, że coś się dzieje. Coraz częściej słyszała w nocy krzyki Daviny, która błagała o pomoc. Usiadła na skraju łóżka, uśmiechając się ciepło do młodej czarownicy. Potrafiła sobie wyobrazić, jak czuła się dziewczyna nie mająca nikogo na tym świecie. Marcel był jedyną osobą, która w jakiś sposób się o nią troszczyła. Teraz oczywiście znajdowała się pod opieką rodziny Mikealson i wszyscy się o nią martwili, na swój sposób. Chwyciła dłoń dziewczyny i uścisnęła.
- Wszytko będzie dobrze. Znajdziemy sposób, by cię uratować.
-  Och, cóż za wzruszający obraz. Dwie biedne, zagubione duszyczki… - zadrwiła hybryda, wchodząc do pokoju.
- Idź do diabła, Niklaus.
-Zapomniałaś, że to ja jestem diabłem, siostrzyczko.
- Czego chcesz Klaus? – Davina była poirytowana zachowaniem mężczyzny. Nie lubiła go.  Wiedziała, że traktuje ją tylko jako broń i gdzieś w głębi czuła, że to on wyda ją czarownicom, kiedy rozpocznie się polowanie.
- Och, nic ważnego, rozważam tylko, który sztylet będzie idealnie współgrał z koszulką mojej siostry, jeśli w tej chwili nie zjawi się w bibliotece – warknął.
- Ty narcystyczny gnoju, który potrafi tylko zabijać i grozić! – wybuchła blondynka, wychodząc za bratem.
- Trochę kultury, moja droga, inaczej zamknę cię w tej cholernej trumnie na kolejne sto lat!
- Przestańcie! Mamy ważniejsze sprawy na głowie, niż wasze kłótnie – uciszył ich Elijah.
- Co zamierzacie zrobić? - zapytała.
- Najpierw udamy się do Mystic Falls by uczcić śmierć Kateriny, a potem porozmawiamy sobie z panną Bennett.
- Trochę współczucia, Niklaus - upomniał go starszy mężczyzna siedzący na jednym z foteli, nie odrywając wzroku od książki, którą akurat czytał.
- Kathrine umiera?
- Dokładnie. Zamierzam wyprawić jej naprawdę huczne pożegnanie. - Zaśmiał się Klaus.
- Kiedy tam się wybieracie?
- Za dwie godziny mamy samolot. Chcesz się przyłączyć do nas?
- Oczywiście, że tak. Nie mogę przegapić śmierci tej suki. 

* * * 

Oto rozdział pierwszy! Wiem, wiem... Postanowiłam, że dwa pierwsze rozdziały będą połączeniem 1x11 oraz 5x11 :) Trochę pozmieniałam oczywiście i uwierzcie, będzie trochę inaczej niż w serialu :P
Czekam na opinie w komentarzach!
Buziaki!

piątek, 24 stycznia 2014

Prolog


Moje rodzeństwo i ja jesteśmy pierwszymi wampirami w historii  —  rodziną Pierwotnych. 300 lat temu zbudowaliśmy Nowy Orlean, nazywając go naszym domem, do którego wdarło się zło i skaziło dusze żyjące w nim. Zaatakowało, niszcząc wszytko, co stworzyliśmy. Pokój zawarty między wampirami, wiedźmami i wilkołakami już nie istniał, a w naszym mieście rządził Marcel, którego sami stworzyliśmy. Moja rodzina nie jest idealna, wręcz przeciwnie. Mój własny brat oddał mnie wrogowi, by wkupić się w jego łaski. Musiał to zrobić, by zdobyć jego zaufanie, ale czy to w porządku po raz kolejny wbijać sztylet w me serce? Moja siostra przybyła do miasta, by mnie odnaleźć, ale zamiast tego dowiedziała się o Hayley  —  dziewczynie, która nosi pod sercem dziecko Klausa. Jest wilkołaczką i ukrywa się w naszej starej posiadłości na obrzeżach miasta. Musimy chronić ją i jej nienarodzone dziecko  —  to jedyna szansa na zjednoczenie naszej rodziny. Miasto, które niegdyś było naszym domem, teraz jest mi całkowicie obce. Rządzi nim Marcel.

Nowy Orlean, 1912r

Krzyk młodej kobiety zakłócił ciszę nocną. Pełen bólu i rozpaczy, wypełniając każdy kąt, wielkiej komnaty w starej posiadłości. Służący, którzy stali w jej rogu, wpatrywali się z przerażeniem w scenę przed nimi. Chcieli zasłonić sobie uszy i oczy, by nie widzieć i nie słyszeć przerażającej sceny, ale nie mogli. Za drzwiami rozległy się kroki, a po chwili drzwi komnaty zostały otworzone.
 — Marcel, co ty robisz?  —  warknął Niklaus Mikealson, rozglądając się po pomieszczeniu. Na ścianach znajdowała się krew, a na podłodze szczątki ludzi.
 — Dlaczego śmierdzi tu...  —  nie dokończył zdania.
 — Zmokłym psem? To wilkołaki.  —  odpowiedział młody mężczyzna, odrzucając ciało, z którego właśnie się pożywiał.  — Twoja kolej  —  wysyczał w kierunku ciężarnej kobiety.
 — Nie pozwalaj sobie, młody człowieku, to nie Twoje miasto. Nie Twoje zasady. Pamiętaj, kto Cię stworzył i sprawił, że jesteś tym, kim jesteś. Pakuj się, wyjeżdżamy.  —  powiedział starszy mężczyzna, patrząc wprost w czekoladowe oczy Marcela. Niklaus ruszył w kierunku służby.
 — Posprzątajcie tu, zabijcie ją, a potem możecie odpocząć na wieczność  —  rozkazał, zauraczajac ich.
 — Na wieczność?  —  wyszeptała przerażona, starsza kobieta.
 — Zabijcie się.  —  wyjaśnił, uśmiechając się szalenie.  — Pakuj się, Marcel, za godzinę nas tu już nie będzie.

* * *

 — Kogo my tu mamy.  —  powiedział śpiewnie podstarzały mężczyzna, stojący na środku ulicy z płonącą pochodnią w dłoni.
 — Ojcze  —  wyszeptała przerażona widokiem Michaela Rebekah, chwytając rękę Elijaha. Czuła, że to może być ich koniec. Od wieków ich ojciec polował na nich, by odebrać im życie i nieśmiertelność, które matka im podarowała po śmieci Henrika.
 — Cóż za piękny obrazek szczęśliwej rodziny.  —  zaśmiał się jadowicie Michael, idąc w kierunku trójki rodzeństwa. — Ojcze, cóż za niemile widziana niespodzianka.  —  wysyczał Klaus, przez zaciśnięte zęby.
 — Trochę szacunku do ojca, chłopcze.  —  odpowiedział mu.
 — Jak mogę okazywać Ci szacunek, skoro polujesz na nas od wieków, ojcze?
 — Nie bądź nie mądry, mój chłopcze. Jestem wampirem i łowcą. Wstydzę się Ciebie.
 — Nie zabijesz mnie. Nie zrobiłeś tego przez tysiąc lat, nie zrobisz tego i teraz!  —  krzyknął mężczyzna, do którego były skierowane słowa ojca. Jego oczy były wilgotne od łez, a słowa ojca raniły jego serce w sposób, w jaki nikt inny nie potrafił. Niklaus razem ze swoim rodzeństwem uciekł w wampirzym tępie w nieznanym kierunku.
 — Jestem myśliwym i znajdę Cię! Znalazłem tym razem i znajdę kolejny raz, dopóki nie będziesz martwy!  —  krzyczał Michale za swymi dziećmi, podpalając miasto.

* * *

 — Nigdy się od Ciebie nie odwrócę, Niklaus. Kocham Cię i zawszę będę trwać przy Twoim boku.  —  przyrzekła Becca, kiedy zatrzymali się w środku lasu z dala od Nowego Orleanu. Klaus kochał swoją siostrę całym sercem i był jej wdzięczy za to wyznanie. Już kiedyś to przysięgała i przysięgi dotrzymała. Wierzył jej i chciał, by jego rodzina była zjednoczona. By również w odpowiednim czasie przywrócić do życia ich brata  —  Kola.
 — Ja również, bracie  —  przysiągł Elijah, kładąc dłoń na jego ramieniu.
 — Będziemy trzymać się razem. Na zawsze i po wsze czasy  —  dopowiedziała Rebekah, wyciągając swoją prawą dłoń w kierunku Klausa, a lewą w kierunku Elijaha.